
Cofnijmy się do roku 2014.
Obowiązek przedszkolny (zerówka) dotyczył wtedy dzieci urodzonych w 2009.
Nasz pierworodny w momencie rozpoczęcia roku szkolnego nie miałby ukończonych jeszcze 5 lat. I ze względu na pewne trudności i brak gotowości do nauki w szkolnej ławce, naszym zdaniem ( a zdanie rodziców najważniejsze- nikt nie zna Waszego dziecka tak, jak Wy), nie powinien był iść wtedy do zerówki.
Z przedszkola wcześniej też nie korzystaliśmy. Trochę ze względów finansowych (ceny przedszkoli prywatnych w Warszawie powalały), trochę ze względu na zmiany miejsca zamieszkania (Warszawa->Toskania->Suwalszczyzna->Warszawa), trochę ze względu na podróże.
Szukaliśmy różnych opcji, jak to pójście do szkoły odroczyć, ale też grupy dzieciaków do bardziej regularnych spotkań. Dotychczasowy krąg znajomych, to były rodziny posyłające swoje dzieciaki do placówek, więc czas na spotkanie był tylko popołudniami, i to nie za często, bo zajęcia dodatkowe itd.
Jakimś „cudem” trafiliśmy na osoby zainteresowane edukacją domową z różnych powodów. Dla nas to był nowy temat.
Spotykaliśmy się przy przedszkolu „Owieczka.Asia” na Kabatach, której właściciel chciał dać rodzicom możliwości prowadzenia edukacji domowej własnych dzieci.
Jedną z osób tam przychodzących była Angelika, która znała temat edukacji domowej z gruntu amerykańskiego (jej mąż pochodzi z USA).
Dzięki działaniu i znajomościom Angeliki ostatecznie znaleźliśmy jednak swoje miejsce pod skrzydłami Chrześcijańskiej Szkoły i Przedszkola Daniel, dla której współpraca z rodzicami w ramach edukacji domowej też była nowością.
Coś, co miało być dla nas możliwością na przetrzymanie syna „w domu” przez rok, żeby miał szansę się rozwinąć i nabrać gotowości szkolnej, zmieniło się w styl życia i trwa już wiele lat. W sumie już 9 rok.
W międzyczasie były wzloty i upadki. Poznawaliśmy oprócz plusów, również minusy tej formy edukacji. Bywały chwile, gdy byliśmy gotowi z jednym dniem wysłać Pierworodnego do szkoły ( najlepiej z internatem;)).
Jednak wolność od systemu edukacji, jakiej doświadczyliśmy, sprawiła, że przygodę z ED kontynuujemy też z drugą pociechą.
Tak jednym zdaniem, to bym określiła edukację domową (formalnie „spełnianie przez dziecko obowiązku szkolnego poza szkołą”) jako wolność i odpowiedzialność.
Edukacja domowa to wolność i odpowiedzialność.
Młodsza pociecha, nasza aktualna pierwszoklasistka, bez problemu odnalazłaby się w systemie edukacji. Ma ku temu predyspozycje albo raczej brak jakichkolwiek przeciwwskazań. Dobrze odnajduje się w grupie. Od małego lubiła pozostawać pod opieką obcych osób.
Tym razem wybór edukacji domowej dla niej jest podyktowany naszym rodzinnym stylem życia.
Chcemy móc wyjeżdżać, kiedy i gdzie chcemy, a nie czekać na ferie czy wakacje, albo nadrabiać materiał, wyjeżdżając w roku szkolnym.
Nie chcemy być przywiązani do jednego miejsca szkołą.
Mamy dom na Suwalszczyźnie i mieszkanie na Maderze i chcemy przemieszczać się między nimi, kiedy i jak nam pasuje.
A że wiemy już, że jesteśmy w stanie zapewnić naszym dzieciom warunki do rozwoju i nauki, to nic nas nie powstrzymuje.
Znamy realia edukacji domowej w Polsce.
Wiemy, jak spełnić jej wymogi formalne obowiązujące w kraju.
Znamy szkoły przyjazne edukacji domowej. Już 4 sprawdziliśmy na sobie ( dwie od tego roku).
Wiemy też, że nie jest to opcja dla każdego.
Każda rodzina sama musi zbadać swoje „za” i „przeciw”, jeśli poważnie myśli o ED.
Niemalże ile rodzin, tyle powodów podjęcia się trudu edukacji domowej własnych pociech.
Jeśli rozważasz edukację domową w swojej rodzinie, daj znać w komentarzu, jakie jest Twoje największe ZA?