W duchu wdzięczności zaczynam pisać teraz tego posta.
Nie chce mi się bardzo. Dzień był długi. Mąż poleciał na kilka dni do Polski. Zostałam sama z dzieciakami.
Chciałabym jednak zachęcić siebie i Was, Drodzy Czytelnicy, do zatrzymania się na koniec dnia, spojrzenia wstecz i dostrzeżenia całego dobra, które w tym dniu zaistniało.
Skupię się głównie na elemencie domowo-edukacyjnym. Mam ostatnio poczucie, że mamy gorszy okres w tej dziedzinie. Dlatego chcę świadomie skupić się na tym, co się udaje.
Rano udało mi się dobudzić nastolatka i poszliśmy do kościoła. Dzisiaj Uroczystość Niepokalanego Poczęcia Maryi i w Portugalii jest to dzień wolny od pracy. A Starszak dodatkowo zobowiązał się do służby ministranckiej, to – wolne, czy nie wolne- wylegiwania się nie ma.
Młodsza została z tatą, bo przeziębiona. Umilała sobie czas słuchaniem kolejnej książki Astrid Lindgren.
Po powrocie wyprawiliśmy tatę w podróż do Warszawy.
Przy drugim (trzecim?) śniadaniu przeczytaliśmy 4 rozdziały z naszej adwentowej lektury Wszyscy na Ciebie czekamy.
Udało się nam ogarnąć kilka rzeczy w domu.

Obserwując szalony wiatr i fale, i żeby uprzedzić prognozowany deszcz, wyszliśmy na szybki spacer. Żeby rozruszać córkę i by łyknęła świeżego powietrza. Kot był. Największy drapieżnik na Maderze.

Spacer był krótszy niż planowaliśmy, bo zaczął kropić deszcz, ale zdążyliśmy jeszcze wracając pierwszy raz złapać jaszczurkę i poobserwować na dłoni. Nie wiedzieliśmy, że potrafią tak skakać, a raczej zeskakiwać. Starszak widział nawet któregoś razu nad lewadą, że potrafią pływać. Więc całkiem zdolne, te jaszczurki.

Po powrocie zaplanowane było kino domowe.
Pani Bileterka przygotowała bilety, regulamin korzystania z sali kinowej, cennik i przekąski. Wszystko z własnej inicjatywy i samodzielnie. Seans Kacze Opowieści.
Popołudnie upłynęło Starszakowi na czytaniu książek. ( Tak bardzo przypomina mnie w tym wieku, że zaczynam rozumieć moją mamę, która nie zawsze reagowała zadowoleniem na moje czytelnictwo uprawiane zawsze, wszędzie, w każdych warunkach, o każdej porze dnia, i nocy też.)

Młodsza dorwała teczkę z pomocami do prac plastyczno- technicznych. Zrobiła cały zestaw ptasich pacynek, poznając jednocześnie kilka gatunków. Oraz zagospodarowała półki w salonie na trzy sale zabaw dla swoich pluszaków.
W międzyczasie była chwila gimnastyki na balkonie z córką i trening podbijania piłeczki pingpongowej z synem.
Zażegnaliśmy też kilka kryzysów i kłótni.
To my, rodzice, bardziej się nimi przejmujemy niż powinniśmy.
Rodzeństwo się pokłóci, zaraz przeprosi i dalej się kocha. I jest dla siebie najlepsze na świecie. Jakby nic się nie wydarzyło.
Udało się też porozmawiać na wideo z babcią w Polsce. A później jeszcze z ciocią i kuzynami. Same plusy.

Pod wieczór padło hasło – pierniczki. W sumie, czemu nie. Składniki i foremki były. Tylko brakujący wałek do ciasta został zastąpiony butelką po winie.
Przy okazji był nasz ulubiony kuchenny eksperyment chemiczny. Gorąca masa miodowo-przyprawowa po dodaniu sody kuchennej błyskawicznie zamieniająca się w pianę próbującą uciec z garnka. I te zapachy!

Na koniec dnia, po lekturze rozdziału z książki Niepojęty (kilka razy opisywanej na blogu) poczytaliśmy jeszcze o Klepsydrze Nebula– kosmicznym tworze o centrum do złudzenia przypominającym oko.
I próbowaliśmy sobie uwiadomić, co to jest rok świetlny. Żeby w ogóle objąć to umysłem siedmiolatki, zeszliśmy do sekundy świetlnej. Okazało się, że to odległość porównywalna z tą, jaką pokonuje światło 8 razy okrążając Ziemię (prezentowaną przez rolkę papieru toaletowego służącego do oczyszczania zakatarzonego nosa) po równiku w czasie sekundy. Światłem był palec Młodszej kręcący młynki wokół rolki.
Taki to dzień. Bez kilku godzin siedzenia przy biurkach. Nawet z niewykonanymi zadaniami (zaplanowanymi na każdy dzień). Nie wszystko się udało. Wiele zdarzeń się pojawiło nieplanowanych.
Codzienne dary. Wystarczy je przyjmować. I okazać wdzięczność.
Takie spojrzenie wstecz pomaga mi nabrać dystansu do tego co się, moim zdaniem, nie udało.
Ucieszyć się tym, co dobre.
Wyciągnąć wnioski i być bardziej otwartą na to, co niesie dzień i na to, co dzieciaki wnoszą w ten dzień od siebie.
Jako rodzic edukujący domowo już 8 lat mam jakieś swoje schematy działania, oczekiwania i pomysły na to, jak ma nasz dzień wyglądać.
Jednak każdy z członków rodziny się zmienia, rodzice również.
Żeby dalej korzystać z tego sposobu realizowania obowiązku szkolnego, bez szkody dla rodziny, potrzebujemy dać sobie przyzwolenie na elastyczne podejście do nauki.
Dla mnie osobiście jest to niezmiennie trudne, ponieważ świetnie pasowałam do szkoły na wszystkich etapach nauki, radziłam sobie w niej bardzo dobrze. I jest dla mnie nadal istotne, żeby np. przerabiać cały materiał, a nie tylko tyle, co do zdania egzaminu. Zapominam, że ten sam materiał można poznać też z innych źródeł, nie tylko dzięki dogłębnemu przerobieniu podręcznika. I bardziej całościowo spoglądać na świat.
Takie spojrzenie pełne wdzięczności pomaga mi utrzymać właściwy kurs.
Pozostać przede wszystkim mamą, potem nauczycielem/tutorem.
A wcale- nadzorem kuratoryjnym. To zapewnia nam państwo.