Na moją propozycję wybrania się do muzeum elektryczności usłyszałam od dzieci(głośniej od nastolatka), że nie chcą tam iść. Wymagało to ode mnie trochę przekonywania, by się zgodziły wybrać.
Muzeum Elektryczności- Dom Światła w Funchalu na Maderze
Dotarliśmy tam chwilę przed 14 tą, na ponowne otwarcie. To muzeum, jak wiele urzędów i instytucji na Maderze, ma przerwę obiadową 12:30-14:00. Dobrze jest to sprawdzać, zanim gdzieś się wybierzemy.
Wstęp kosztował dla mnie 2,70 euro, dzieci weszły za darmo.
Ekspozycja znajduje się na dwóch piętrach budynku, w którym do roku 1989 funkcjonowała elektrociepłownia. W tej chwili, oprócz muzeum i kawiarenki, jest tam oddział EEM ( Przedsiębiorstwa elektrycznego Madery) w zaadaptowanej dawnej przestrzeni- można tu załatwić jakieś sprawy związane z elektrycznością.

Całe muzeum to kilka przestrzeni tematycznych.
Przy wejściu hol pokazujący zmiany oświetlenia ulicznego.
Po prawej różne potężne maszyny z czasu, gdy produkowano tu prąd.
A po lewej sala z makietami pokazującymi m. in. rozwój sieci elektrycznej w archipelagu Madery.

Przy jednej z makiet zaczepiła mnie po angielsku starsza pani, poruszająca się o kuli, zwiedzająca muzeum z małżonkiem. Widząc mnie z córką, obserwującą z zaciekawieniem eksponaty, chciała mi opowiedzieć o swojej siedmioletniej wnuczce, która na jakiejś wyprawie z dziadkami do „magicznej góry” (elektrownia?) była bardziej zaciekawiona niż jej starszy brat.
Obok był eksponat z wysokim manekinem ( który mnie na wejściu przestraszył), odgrywającym pracownika centralki, który ( z tego, co rozumiem) w dawniejszych czasach przełączał kable, aby prąd płynął we właściwe miejsca.
Brytyjska dama wspomniała, że swego męża, inżyniera elektryka, poznała właśnie w takim miejscu, przy takiej pracy -choć nie był tak wysoki, jak ten (manekin), dodała.
Zapytała mnie jeszcze, skąd jesteśmy. Na odpowiedź, że z Polski, usłyszałam historię, że oni nigdy w Polsce nie byli, ale w „Welsh”( tak to usłyszałam), gdzie mieszkają, jest wielu Polaków, są znaki i szyldy po polsku na ulicach, i polskie sklepy. Wspomniała, że po wojnie był tam szpital polski. Poznała tam jednego oficera, który urzekł ją szarmanckim zachowaniem i ucałowaniem dłoni na powitanie. Widać było, że miło to wspomina.
Wczoraj spędziłam chwilę na szukaniu tego „Welsh”. Okazało się, że to nie jest chyba nazwa miasta konkretnego, ale odmiana słowa Walia (Wales), Walijskie (Welsh). I rzeczywiście mieszka tam wielu Polaków. Przy okazji pokrótce poznałam powojenne historie polskich generałów, zdemobilizowanych w Wielkiej Brytanii.
Bardzo cenię sobie spotkania z seniorami, żywymi świadkami przeszłości, bogatymi w doświadczenia.
Przeszłość mnie ciągle woła i wabi, i domaga się mojej uwagi, nawet w takich „przypadkowych” spotkaniach.

Od polskich losów powojennych, cofnijmy się jeszcze bardziej wstecz, do energii, którą człowiek nauczył się wykorzystywać, jako pierwszą, do ognia. Bo ze słońca korzystał od początku, ale raczej biernie.
Ciekawa jest ta powyższa linia czasu. Trochę nam zajęło okiełznanie różnych źródeł energii. A co jeszcze przed nami?





Na piętrze muzeum jest taka część interaktywna, z kilkunastoma eksperymentami z prądem i energią do przeprowadzenia. Wszystkie są bezpieczne. Chociaż Młodsza, słysząc efekty prac badawczych Starszaka- wycie syreny alarmowej- sama miała duże obiekcje przed eksperymentowaniem i potrzebowała wsparcia mamy. Nie lubi głośnych dźwięków. Ale ten sam eksperyment można było przeprowadzić z użyciem tylko światła.


Oglądnęliśmy też zdjęcia na wystawie fotografii. Nasz cel- znaleźć fotografię autorstwa Polaka.

W czasie wizyty w takich miejscach, nie jest moją ambicją zrobienie zdjęć wszystkich eksponatów.
Warto przyjechać i samemu zwiedzić.
Poeksperymentować trochę.
I zobaczyć, jakimi maszynami przez 100 lat w tej elektrociepłowni w Funchalu prąd produkowano.
Żadne z moich dzieci nie chciało szybko wychodzić z tego miejsca. Starszy odwołał słowa niechęci i przyznał, że fajnie, że tu przyszliśmy. Gdyby nie głód, pomyszkowalibyśmy tam jeszcze trochę.
Ale odrobina niedosytu sprawia, że może jeszcze tam wrócimy. Ja wrócę chętnie.
PS. Nie było to moim celem, ale na zdjęciu wystawy oświetlenia uchwyciłam to brytyjskie małżeństwo, zwiedzające muzeum i odbywające nostalgiczną podróż do początków znajomości. Miłe było to spotkanie i rozmowa. Chciałam zostawić tu jego ślad.
One thought on “Museu de Electricidade- Casa Luz, Funchal”