Marzec na Maderze w tym roku był zdecydowanie cieplejszy niż w zeszłym. Korzystaliśmy ze świata zewnętrznego, ile się dało, próbując nie zaniedbać i innych spraw. W tym szkolnych. Bo koniec roku coraz bliżej, a dla możliwości kontynuacji realizacji obowiązku szkolnego poza szkołą, konieczne jest zdanie egzaminów klasyfikacyjnych.






Do Porto wyskoczyliśmy na kilka dni, by pozwiedzać je po raz pierwszy. Wrażenia ogólnie pozytywne. Szczególnie Młodsza chciałaby tam wrócić.
Zmotywowani kręceniem filmu ze świata Star Wars na Maderze, po raz pierwszy pojechaliśmy w centrum zachodniej części wyspy. Jakoś nam do tej pory nie po drodze było. Fanal było idealnie zamglone. Nie mam pojęcia, jak w takich warunkach mogli kręcić jakiekolwiek sceny do filmu.
Ale w drodze do Fanal skorzystaliśmy z pięknych widoków, zachęceni do zatrzymania się przez stado krów malowniczo wylegujące się na mini łączkach między kolczastymi krzakami. Próbowaliśmy do stadka podejść, ale nie udało nam się znaleźć ścieżki między tymi żółtokwitnącymi krzewami.
A wcześniej jeszcze spotkaliśmy się ze znajomymi na farmie zwierzaków w Prazeres.
W tym miesiącu na Maderze tylko jedno muzeum zwiedziliśmy, Muzeum Elektryczności. Mój plan „jedno muzeum tygodniowo” trochę zwolnił.
Może to i dobrze? Na dłużej wystarczy.
Kilka wyjść spowodowały Targi Książki w Funchal. Lubię oglądać książki. Dzieciaki też. Nie kupowaliśmy ich wiele ( w odróżnieniu od mojego zachowania na targach książki w Polsce). Znajomość portugalskiego jest jeszcze u nas za mała na swobodne czytanie. A anglojęzyczna literatura jest dość droga. Bez 20 euro do książki nie podchodź.
Oprócz książek, zaopatrzyłam się w kilka plakatów z mapami. W końcu coś pasującego nam salonu, by ściany trochę ożywić.




Przydarzyło się nam trochę miłych spotkań.
Młodsza poszalała z sąsiadami i polską koleżanką mieszkającą na Maderze. To na zdjęciach, to tylko mały fragment. Były jeszcze długie spacery- z psem i bez psa. Setki skoków do basenu. Domy dla jaszczurek z lego. Strzelanie z łuku…
Starszy radzi sobie sam. Głównie na treningach kajakowych i zbiórkach ministrantów. Ale ostatnio przez siostrę poznał też nowego kolegę, Chorwata.
A całorodzinnie było między innymi plażowanie ze znajomymi na Formosie oraz Święto Trzciny Cukrowej w Canhas. Tam jedliśmy szaszłyki wołowe (espetada) przygotowane w takich warunkach, że bez SANEPIDu nie podchodź. Ale smaczne były. I przeżyliśmy 😉




Działo się w kuchni sporo.
Przełamywanie niechęci do hałasu blendera.
Eksperymentowanie z aquafabą z cieciorki. Miał być mus czekoladowy, wyszły ostatecznie smaczne babeczki.
Pierwsze, prawie samodzielne ciasto na naleśniki Młodszej.
Akceptowanie kolejnych nowych smaków.




Powyższe też w kuchni. Zamówiłam rybę w filecie na obiad.
I dostaliśmy do nich dodatkowo głowy. W sumie super- ważone całe ryby przed filetowanie, zapłaciłam za nie(głowy), czyż nie?
Spontaniczne badanie anatomii ryby było bardzo udane.
Dzięki wytrwałości Młodszej dowiedzieliśmy się, że ryba ma okrągłą soczewkę. I to podwójną jakby. W kulce galaretowatej jest druga kulka, twarda. Ja przy pierwszej kulce się ucieszyłam, że to takie ciekawe, bo nigdy nie widziałam oka ryby w środku. A córka postanowiła drążyć ( ciąć) dalej i znalazła tą drugą.
Do mózgu ciężko było się dostać, ale się udało. Po raz pierwszy bez zniszczenia organu.
Jakoś się złożyło, że to pierwsze takie badania z córką. Ze starszym mieliśmy nawet przygodę z głowami kaczek i kur ( przy zamawianiu mięsa wioskowego).

Wśród przygotowań do egzaminów jest też czas na szukanie talentów, Tego, co lubimy robić. Co sprawia, że czujemy, że żyjemy.
Córka lubi się bawić aparatem. Stąd na moim smartfonie pojawia się sporo zdjęć jej autorstwa.

A Starszak rysuje w wolnych chwilach (kiedy nie czyta, nie gra, nie programuje…). Dla przyjemności. Często w jego zeszytach ( jak już zechce zadanie szkolne w nich zapisać) warstwa rysunkowa zdecydowanie dominuje nad tekstową. Nieważne, czy to matematyka, polski, czy geografia.


Na początku miesiąca Starszak miał swoje pierwsze zawody kajakowe międzyklubowe. A 19 marca, na świętego Józefa, w portugalski Dzień Ojca, był dzień otwarty w klubie syna i większość rodziny mogła skorzystać z kajaków i popływać po zatoce funszalskiej.




Nasz tryb życia tutaj, jakoś nie sprzyja rutynie szkolnej.
Wiem z doświadczenia, że jest łatwiej o te nudniejsze zadania, jak ćwiczenia pisania (tu więcej) czy liczenia, kiedy robi się je regularnie, każdego dnia po trochu.
Ale są takie okresy, że nijak nie idzie. Nie da się usadzić dzieciaka nad zeszytem ćwiczeń. I koniec.
Wtedy pocieszam się, że napisany list do mamy i wysłany samochodem lego, to też ćwiczenie pisania. Książki czytane na dobranoc z mamą i komiksy samodzielnie w toalecie, to nauka czytania. A przeliczenie składników na zrobienie naleśników, to też ćwiczenie matematyczne.

Za pieniądze zaoszczędzone z kieszonkowego, Młodsza kupiła wyczekiwany zestaw do hodowli kryształów.
Pierwsza próba była nieudana. Kryształy urosły na dnie jajka, a nie na dinozaurze.
Po wyciągnięciu wniosków i szukaniu możliwych błędów, druga próba już udana. Kryształy rosły prawie w oczach. A dzięki przezroczystemu pojemnikowi można było je łatwo podglądać.


Przyrodnicze obserwacje to coś, co lubimy. I są możliwe nie tylko na spacerach. Ale też w domu.
Uprawa truskawek na balkonie uczy cierpliwości.
A podglądanie mrówek (regularnie atakujących naszą kuchnię na różne sposoby) pomaga je rozumieć (mimo wypędzania z kuchni, nawet morderczymi sposobami)


Poza tym wiosna, wiosna, wiosna… a nie, przepraszam, już lato maderskie.
Marzec pachnie tym kwiatkiem po prawej. Bardzo intensywnie. Kiedyś mama moja miała pachnący tak samo kwiat w doniczce- Stephanotis. Pachnie ładnie. Ale, jak dala mnie, tylko z dużej odległości. A tu sporo ogrodzeń jest tym obsadzonych.
Kolor marca to z kolei niebiesko-fioletowe jakarandy zaczynające kwitnienie.
Takie to wyjątki z naszego marca.
Część z tych przyjemniejszych.
Bo były też chwile trudniejsze. Słabszego samopoczucia. Niechęci Młodszej do współpracy. Dyskusji z nastolatkiem i niekończącego się ustalania zasad. Zmęczenia codziennością. Różnie.
Ale i tak z marca wychodzimy na tarczy. Dobra było zdecydowanie więcej. I co najważniejsze, nasze rodzinne relacje umacniały się w tych trudniejszych sytuacjach.
Dlatego wdzięczna jestem za wszystko.
A jak Twój marzec?
Co ciekawego, dobrego, pięknego się wydarzyło?
Za co jesteś wdzięczna/y?